wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 3

Trzeba było przyznać, że hotel przypominał prawdziwy pałac. Bogate zdobienia i obrazy przedstawiające XIX-wiecznych mieszkańców posiadłości sprawiała, że czułam się jak Disney’owski Kopciuszek. I byłabym w siódmym niebie, gdyby nie to, że inni goście się na mnie gapili. Nic dziwnego, w końcu byłam cała we krwi.
-Mówią, że mają tylko dwa pokoje dwuosobowe-powiadomiła Junona. Chwilę potem odciągnęła mnie na bok.-Posłuchaj, wiesz, że cię uwielbiam, ale muszę dzielić pokój z Xavierem. Tylko dzisiaj, dobrze?
Czy wszyscy dokoła próbowali zepsuć mi pobyt w tym miejscu? Co ja im zrobiłam, do cholery?!
Ale Junona była moją przyjaciółką i tyle razy uratowała mi życie, że mogłam dzielić pokój z jej bratem.
-Pewnie. Powodzenia z Xavierem.
-Przecież mnie żaden facet się nie oprze.-Posłała mi swój popisowy uśmieszek cwaniaka i pewnym krokiem ruszyła w stronę blondyna.
-Z tego jeszcze wynikną kłopoty-stwierdził Astaroth.
-To dlatego uważasz nasz pocałunek za błąd.
Uśmiechnął się kpiarsko.
-A może zostawiłeś dziewczynę w swoim wymiarze?
Jego uśmiech się poszerzył.
-Powiedzmy, że sądzę, że jesteś za młoda na związki o jakieś trzy tysiące lat?
-Za tyle lat będę martwa-odparłam, idąc za nim wąskim korytarzem.
Obrócił się do mnie, nie przestając iść.
-A więc przeliczmy to na ludzkie życie. Żeby zacząć się umawiać z chłopakami musisz skończyć trzydzieści lat.
-A z demonami z innego wymiaru?
-Dwa razy tyle.
-Mówisz jak moi rodzice!
-Mają przewidzianą taką ewentualność?-Zdziwił się.
-To m o i rodzice. Mają ewentualność na zombie.
-Na co?
-Żywe trupy.
-To głupie.
-Wiesz, że za sześćdziesiąt lat będę pomarszczona i siwa? Ale jestem pewna, że moi rodzice docenią to, że się podlizujesz.
-Muszę.
-Porwałeś mnie! Sądzisz, że zaskarbisz sobie ich przychylność?
-Dlatego muszę się starać.
-A co z moim zdaniem?
Stanął.
-A czego chcesz?
-Szczerze?
-Szczerze.
-Obecnie gorącego prysznica, a potem się zobaczy. Co ty na to? Skoro Junona może szaleć, to czemu my nie?
Uśmiechnął się i otworzył drzwi naszego pokoju.
-Jak sobie życzysz.
Wyprzedziłam go w drzwiach i od razu pobiegłam do łazienki. Nie miałam do czynienia z ciepłą wodą od… dwu tygodni.
Nalałam wody do wanny i ściągnęłam ubranie. Zanurzyłam się w niej i przymknęłam powieki. W końcu coś przyjemnego w tak uciążliwej podróży.
Wyszłam z wody dopiero wtedy, gdy zrobiła się różowa od krwi, a moje siniaki były widoczne. Owinęłam się szlafrokiem i zostawiając za sobą mokre ślady stóp, poszłam do pokoju.
-Pożyczysz mi ciuchy?-Spytałam. Mimo tego, że podróżowałam z nimi od kilku miesięcy, nie chcieli zainwestować w ciuchy dla mnie. Cały czas nosiłam ciuchy jego lub Junony.
Dłonią wskazał mi swoją niewielką sfatygowaną torbę.
-A mógłbyś mi podać jakieś ubranie?
-Jak dla mnie możesz zostać w szlafroku.
-Pro…-Nim zdążyłam dokończyć wręczył mi ogromną koszulę w kratę i jeszcze większe dżinsy.-…szę.
-Musimy kupić ci twoje własne ciuchy.
-Dziwne, że wpadliście na to, po trzech miesiącach w zimę.
-Wybacz.
Westchnęłam i pokręciłam głową. Wróciłam się do łazienki i szybko się przebrałam. Później zbiegłam na dół do recepcji.
-Dobry wieczór.-Przywitałam się.
-Dobry wieczór. W czym mogę pomóc?-Mimo miłego tonu, recepcjonistka zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem.
-Czy jest tu gdzieś dostęp do internetu?
-Prosto korytarzem, a potem w prawo. Tam mamy kafejkę.
-Dziękuję bardzo… O, i te ubrania należą do chłopaka z D470. Pożyczył mi je, tak… po koleżeńsku.
Puściłam do niej perskie oko.
-Och… Miłego pobytu.-Zarumieniła się i spuściła wzrok. Ale każda recepcjonistka tak reagowała. Czysta zazdrość. Gorzej gdy widzą go bez przebrania.
Przeszłam korytarzem do kafejki i usiadłam przy jednym z komputerów. Weszłam w wyszukiwarkę i wpisałam tam tylko dwa słowa.
Willow Lane.
Wyskoczyło mi mnóstwo wiadomości na mój temat. Kilka wywiadów z przyjaciółmi, artykułów na temat mojego zniknięcia.
Był nawet wywiad do gazety.

WILLOW LANE.
Willow Lane to piętnastolatka i uczennica Pheonix High School. Jak każdy w tym wieku miała przyjaciół i jej największym problemem było zdanie egzaminów.
Ale to tylko pozory.
Istnieje wiele teorii dla motywu jej uprowadzenia, jak i wiele, które przeczą jakiemukolwiek uprowadzeniu. Mówi się, że Willow wpakowała się w kłopoty, bo była uzależniona od kokainy i to przemytnicy ją porwali.
Naszym zdaniem jednak o wiele bardziej prawdopodobne jest jej ucieczka z chłopakiem.
Obu tym teoriom przeczy rodzina i przyjaciele zaginionej.
,,Willow nigdy nie brała narkotyków. Chyba, że siłą.” Tak skomentowała sytuację siostra piętnastolatki, Caroline.

-To chore-szepnęłam do siebie.
Poszukałam innych informacji. Było nawet coś na rodzaj listu gończego, gdzie na zdjęciu dorysowali mi wąsy. Głupi żart dzieciaków.

Willow Lane. 15 lat. 160 centymetrów wzrostu. Czarne włosy, niebieskie oczy. Poszukiwana za… ucieczkę z cyrku!!!

-Żałosne.
W zasadzie to nie było tam, żadnego artykułu, który mówiłby mi, co działo się z moimi bliskimi. Kompletna pustka. Jedyne, co mi było wiadome to, że mówili, że nie mam chłopaka i nie byłam ćpunką.
-Wspaniale-szepnęłam, płacząc. Pocieszające było jedynie to, że nie było wzmianki o ich śmierci lub zaginięciu.-Dlaczego nic tu nie ma?!
-Bo przeszukujesz ten głupi inter… coś tam, zamiast poprosić mnie o pomoc.-Nawet nie usłyszałam jak Astaroth wszedł do kafejki. Nie zauważyłam również, że była pierwsza w nocy.
-A jak ty mi pomożesz?
-W końcu widzę i słyszę więcej niż inni, pamiętasz? Arizona nie jest daleko stąd, Willow.
-Mógłbyś mnie tam zabrać? Pokazać mi ich?
-Tylko tak jak ja ich widzę.
-Pokażesz mi ich?-Powtórzyłam, nie wierząc, że chociażby ich usłyszę.
Uśmiechnął się.
-Zrobię, co tylko będę mógł-zapewnił.
-Dziękuję.
W odpowiedzi jedynie się uśmiechnął.
-Jak masz zamiar mi ich pokazać-spytałam, gdy byliśmy już w naszym pokoju.
-To prostsze niż myślisz.-Usadził mnie sobie na kolanach i przyłożył swoje chłodne dłonie do moich policzków.-Zamknij oczy.

Zamknęłam je. W tym momencie zalała mnie ciemność, zaraz potem wszystko wyglądało inaczej. Jednocześnie było wszystko i nie było nic.

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 2

Coś boleśnie ścisnęło mnie w sercu. Nie było to przeczucie. Był to najszczerszy strach. Strach przed utratą osób mi naprawdę ważnych.
-Ten Astaroth musi być na serio przystojny-stwierdził Xavier.
-Hm?-Byłam tak daleko moimi myślami, że zapomniałam o tym, że był przecież ktoś jeszcze.
-Ma nietypową urodę-stwierdziłam.
-Czyli nieurodziwy?
Wzięłam wdech. Nie miałam zamiaru mu tego tłumaczyć. Astaroth nie wyglądał jak chłopcy z naszego wymiaru. Pozornie owszem, ale widziałam, co go różniło od innych. Był wysoki i muskularny, no i miał ciemne włosy. Mnóstwo ciemnych jak smoła loków. No ale takich chłopaków na świecie jest mnóstwo. Ale było kilka szczegółów. Po pierwsze, Astaroth miał na ciele setki blizn i jeszcze więcej tatuaży o nieznanym nikomu znaczeniu i długie kościste palce, zakończone niewiele krótszymi czarnymi paznokciami. Po drugie, jego skóra nie miała typowo ludzkiego odcieniu. Była sina, a pod oczami wręcz granatowa. No i najważniejsze. Zazwyczaj paradował w swoim ,,wyjściowym” kamuflażu. Udawał ślepego, choć tak naprawdę widział o wiele więcej i dalej niż każdy inny w każdym innym świecie. Kilka razy widziałam jego twarz bez kamuflażu (poza moimi dziwnymi snami). I to co odróżniało Astarotha od innych, było to, że kiedyś wykłuto mu oczy.
A więc pozostawało pytanie, które mogłaby zadać każda płytka nastolatka. Jak można zakochać się w kimś takim?
Odpowiedź jest banalna. To po prostu się dzieje.
-Zobaczysz jak go spotkasz-powiedziałam do Xaviera, koncentrując się na tym, żeby po prostu nie myśleć za wiele.
Po pewnym czasie popadłam w otępienie zatopiona we wspomnieniach o mojej rodzinie. Nie widziałam ich tak długo, że omal o nich zapomniałam. O mamie, która zawsze marudziła, że nie posprzątałam w pokoju. O tacie, który pali papierosy jak smok i denerwował się artykułami w gazecie. O Caroline, mojej starszej siostrze, która namawiała mnie na podwójne randki. I o Megan. Małej rudej siostrzyczce, bawiącej się lalkami pod drzwiami mojego pokoju.
Tęskniłam za nimi. Nawet nie wiedziałam, co się z nimi teraz działo. Czy byli bezpieczni? Zniknęłam bez żadnego pożegnania czy wiadomości. Wszystko po to, by ich chronić przed potworami, które ścigały mnie teraz.
-Tama Jeffersona-zaanonsował Xavier.
Chciałam wyskoczyć z auta, ale przytrzymał mnie pas, o którym zapomniałam. Obtarł mi odrobinę ramię, nim go odpięłam i w kilku susach doskoczyłam Astarotha. Ulżyło mi, kiedy dowiedziałam się, że i jego siostrze nic się nie stało. On jednak mimo tego, że był pozornie ślepy wyczuł moje obrażenia-głównie przez zapach krwi.
-Co się stało?-Spytał. Miał niski i głęboki głos, który zdecydowanie pasował do jego postaci.
-Umbry. Nie widziałeś ich?
-Nie. Ciebie też przez jakiś czas nie mogłem zlokalizować… Kim on jest-skinął głową na Xaviera.
-Podwiózł mnie. Powiedzmy, że wpakowałam go w kłopoty.
Astaroth pokręcił jedynie głową i rozczochrał mi pieszczotliwie ciemne włosy.
-A skąd krew?
-Jestem okropnym kierowcą.
-To nie on miał prowadzić?
-Przestań być taki dociekliwy. Mieliśmy wypadek i on stracił przytomność.
Westchnął i przytulił mnie do siebie.
-Ostatni raz zostawiam cię samą.
-To był twój pomysł, żebym uciekła sama przed Umbrami.
-Udało nam się ich odciągnąć-wtrąciła Junona.
-Tak, a ja miałam tylko tu dotrzeć.
-Ostatni raz miałem tak głupi pomysł-stwierdził Astaroth i znów rozczochrał mi włosy.-W takim razie, możemy jechać dalej, tak?
-A co ze mną? Ta wasza mała ślicznotka mnie w to wpakowała-zawołał Xavier.
-Tak, wiemy. Wsiadaj, Astaroth i Willow pojadą moim autem.
Bez zawahania wsiadłam do czarnego porsche Junony, którym podróżowaliśmy ostatni miesiąc. Wcześniej było volvo, jeep i mercedes.
-Gdzie jedziemy-spytałam, opierając się czołem o chłodną szybę.
-Do hotelu. Kilkanaście kilometrów stąd. Za jakieś pół godziny powinniśmy tam dotrzeć-wyjaśnił mi spokojnie.
Skinęła jedynie głową.
-Musisz być zmęczona.
-Nie spałam przez ostatnie dwie doby. Ale wytrzymam do czasu, aż znajdziemy się w hotelu, z ciepłymi łóżkami i wodą. I będę mogła ubrać coś innego niż te przepocone ciuchy. Zresztą twoja bluza wciąż jest na mnie za duża.
Uśmiechnął się.
-Zamienisz moją bluzę na hotelowy szlafrok za mniej niż pół godziny-zapewnił.
-Skoro jesteś ślepy jak możesz prowadzić?
-Wiesz, że wyczuwam inne rzeczy. To jak podczerwień, ale działa też na przedmioty.
-Wyczuwasz i słyszysz, co się dzieje gdziekolwiek na świecie.
-Prawie wszystko-sprostował.
-Jak to prawie?
-Niektórzy potrafią się przede mną chować.
-Na długo?
-Wystarczająco.
Uniosłam brwi. Jasne było, że nie chciał mi udzielić odpowiedzi na to pytanie.
-Czy w tym hotelu będzie internet?-Spytałam, chcąc zmienić temat. Astaroth uniósł na moment brwi i skinął głową.
-Tak, raczej tak. Dlaczego pytasz?
-Chcę sprawdzić kilka artykułów.
-Jakich?
Zagryzłam wargi i spuściłam wzrok. Nie chciałam mu mówić czego miałam zamiar poszukać.
Astaroth uścisnął moją dłoń, nie odrywając wzroku od szosy.
-Nie musisz mówić. Tylko obiecaj, że nie wpakujesz się w kłopoty, dobrze?
-Po tym, co działo się przez ostatnie cztery dni, nie marzę o niczym innym jak odrobina spokoju. Ale muszę coś sprawdzić.-Przetarłam oczy i ziewnęłam przeciągle. W tym samym momencie dostrzegłam kątem oka, że Astaroth uśmiecha się kpiarsko.-Co?
-Jak ziewasz jeszcze bardziej przypominasz dziecko.
-Nie jestem dzieckiem-zaprzeczyłam bełkotliwie.
-Masz piętnaście lat, czyli…
-Och, przestań!-Zawołałam.-Tutaj jestem już prawie dorosła.
-Ale nie dla mnie.
-Dlaczego?
Ściągnął brwi.
-To nie takie proste.
-To właśnie jest proste. Uważasz, że jestem wystarczająco dorosła, żebym mogła uciekać przed potworami z innego wymiaru! Wystarczająco dorosła do tego, żeby namieszać mi w głowie, ale nie wystarczająco dorosła, żeby…-Przerwałam tylko dlatego, że porsche stanęło. Spojrzałam się na Astarotha, który uparcie wpatrywał się w drogę.
-Dlaczego nie możesz zrozumieć, że…
-Że co?
-Że to, co się stało w bibliotece było błędem!
-Błędem-powtórzyłam piskliwie. Nasz pocałunek był błędem?-Czemu?-Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wypowiedziałam moje pytanie na głos.
-Bo tego nie chciałem.
Gdybym stała, po prostu upadłabym na ziemię. Nogi zrobiły mi się miękkie, a serce ścisnęło się boleśnie. Miałam szczerą ochotę zacząć wrzeszczeć i płakać. Wiedziałam jednak, że to nie odpowiednia pora.
Otworzyłam drzwiczki i wyszłam na świeże powietrze. No pięknie, zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.
Przeszył mnie zimny dreszcz, ale po ostatnich kilku dniach przyzwyczaiłam się do tego. W końcu moje jedyne okrycie to za duża bluza.
Usłyszałam trzask drzwi auta, ale nie kroków, więc nie wiedziałam, jak daleko ode mnie był Astaroth.
Przełknęłam ślinę i otarłam łzy z policzków.
-Powinniśmy już jechać do hotelu.-Powiedziałam, choć ledwo było to słychać.
-Willow…

-Nic mi nie jest.-Wsiadłam z powrotem do auta.-To przecież tylko błąd-szepnęłam do siebie.

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 1
















,,Miłość jest luksusem, na który możesz sobie pozwolić dopiero wtedy, kiedy twoi wrogowie zostaną wyeliminowani. Do tego czasu wszyscy, których kochasz to zakładnicy, wysysający z ciebie odwagę i nie pozwalający ci podejmować rozsądnych decyzji.”
                                                                                         Orson Scott Card ,,Empire”
























Przeszłam przez jedną z licznych ciemnych uliczek. Żałowałam, że nie miałam przy sobie latarki, bo wszystkie latarnie nade mną gasły-dosłownie. Ale po piętnastu latach dało się przyzwyczaić, że jest się dziwadłem.
-Hej! Czekaj!-wrzasnęłam za jakimś chłopakiem, który wsiadał do auta. Odwrócił się do mnie i uniósł brwi.
-Stało się pani coś?-Spytał uprzejmie, ale jego egoistyczna natura i tak była widoczna dla moich oczu.
-Nie… Tak…-Wzięłam wdech. Potrzebowałam transportu, ale nie do końca wiedziałam, jak to zrobić. Pomyśl, nakazałam sobie, jak by postąpił Astaroth. –Po prostu nie wierzę, że to robię-szepnęłam do siebie, podchodząc do chłopaka.-Potrzebuję transportu-stwierdziłam chłodno.
-Nie jestem taksówkarzem-warknął.
Mówiłam, że to egoista? Przecież ja chcę tylko, żeby mnie podwiózł!
Znów wzięłam wdech, gotowa poszukać kogoś milszego, gdy przypomniało mi się o prezencie od Junony. Nigdy nie sądziłam, że będę na tyle zdesperowana, by użyć czegoś tak okropnego.
Wzięłam wdech i wycelowałam pistolet między oczy chłopaka, którego imienia nie znałam. Nie chciałam mu zrobić krzywdy, ale musiałam dostać się pod tamę.
-To nie była prośba.-Głos mi się trząsł nie tyle co z zimna jak ze strachu.-Wsiadaj do auta i zawieź mnie tam gdzie poproszę-warknęłam.
-Jasne.-Chłopak cofnął się kilka kroków z uniesionymi dłońmi.-Tylko spokojnie.
Jasne, łatwo mówić, gdy jesteś całkowicie bezbronny, uciekając przed monstrami prosto z piekła.
-Wsiadaj do tego cholernego gruchota-szepnęłam, żeby głos mi się nie trząsł. Niestety, to nic nie dało.
Nie wiem skąd się tam wziął, ale zza rogu wysunął się jeden z Umbr. Umbre to tłumacząc z łaciny cienie-stąd ich nazwa. To potwory, których pochodzenie nie jest do końca znane, i są jak już wspomniałam cieniami. Nie takimi jak posiadają ludzie. Byli resztkami Dusz-i od razu zaznaczę, tu nie chodzi o religię, tylko o stworzenia, które zostały w jakiś sposób ukarane, za złe czyny i aby odkupić szukają innych, którzy zawinili, by i oni mogli odkupić winy. Po zebraniu stu takich Dusz- w naszym języku winowajców-byli znów wolni.
Tak, wiem, że to skomplikowane.
Tak czy inaczej parę miesięcy temu wpakowałam się w bagno z ich udziałem. Tak się składa, że szukają Astarotha. On zaś znalazł mnie i nie wiem po co mu byłam potrzebna, ale przez niego musiałam uciekać przed Umbrami. I on i jego siostra  mnie bronili przed nimi (w zasadzie to tylko Junona, bo mówiła, że Astaroth nie może tracić nad sobą kontroli. Jak dla mnie, to on był bezbronny.), tylko że teraz… Teraz byłam sama i musiałam dostać się pod tamę.
Odwróciłam się mimowolnie do Umbry. Napawał mnie przerażeniem. Tyle się nasłuchałam o nich opowieści. O ich okrutnych sposobach zabijania i o tym jak ponoć się czujesz, stając się jednym z nich.
Kątem oka dostrzegłam, że chłopak obok mnie również przygląda się temu czemuś. Zwykle ludzie tego nie widzą, ale gdy byli w moim pobliżu często dziwnie na nich działałam.
Wysoka i ciemna postać sunęła powoli w moimi kierunku. Junona mówiła mi o tym manewrze. Działało to paraliżująco na ofiarę i pozwalało zaatakować bez przeszkód.
Broń wypadła mi z rąk i mogłam już tylko wpatrywać się w przerażającą postać.
Nie wiem kiedy, bo monstrum przebyło dzielący nas odcinek z porażającą prędkością, zobaczyłam jego twarz zazwyczaj niewidoczną pod osłoną cienia. Białą z parą czarnych ślepi i czerwonych ust z mnóstwem ostrych zębisk.
Długie palce demona zacisnęły się na moich ramionach, a czarne ślepia wpatrywały się w moje oczy. Nie miałam czasu nawet zacząć się bać. Jedyne, co zdołałam zaobserwować, że to o czym mi mówili było nieprawdą. Nie czułam bólu. Nie miałam wrażenia, że płonę na stosie lub że ktoś obdziera mnie ze skóry. Czułam się… pusta. Tak, to chyba odpowiednie słowo. Czułam, jak ulatują ze mnie wszystkie uczucia. Wspomnienia, które kiedyś przepełnione były radością, nie ważne jak błahe-pierwsza lalka barbie, którą pomalowałam flamastrem, pierwsza szóstka w szkole lub to jak pierwszy raz słuchałam ulubione piosenki-aż po naprawdę ważne-narodziny mojej siostry, poznanie pierwszych przyjaciół albo pierwszy pocałunek, ku lekkiej ironii z Astarothem właśnie-stały się zimne.
Puste.
I gdy byłam pewna, że to już koniec i resztki mojego ciepła, którym darzyłam moją rodzinę i każdą bliską mi osobę, Umbr opadł z sił i osunął się na ziemię. Mimo mej wątłej wiedzy o tych stworzeniach i wszystkiego, co dotyczyło wymiaru, z którego pochodziły, wiedziałam, że tak nie powinno być.
Nie wiem, czy to adrenalina, czy instynkt samozachowawczy (a może obie te rzeczy naraz), ale coś kazało mi zwiewać.
W dwu susach doskoczyłam samochodu i spojrzałam się na chłopaka.
-Wsiadaj-syknęłam w stronę chłopaka, sama nie czekając na zaproszenie.
-Co to było-szepnął, odpalając silnik. Ręce mu się trzęsły i co chwilę patrzył w tył.
-Jakbym ci powiedziała nie uwierzyłbyś mi.
-Widziałem jak jakiś Dementor wysysał z ciebie życie!-Wrzasnął.
-To nie stwór z Harry’ego Pottera, jasne? To stworzenie, które… Okej, to coś chce nas zabić, a raczej zrobić z nas takie coś jakimi są oni sami. Nic więc nie musisz wiedzieć. Jedyne na czym powinieneś się skupić, to to żeby dowieść mnie w miejsce, które ci wskażę.
-Gdzie?
-Tama Jeffersona.
-To dwa dni drogi stąd!
-Masz tam jechać, czy to dla ciebie jasne? Nic więcej, a mogę ci zagwarantować, że nic ci się nie stanie.
-Nawet nie wiem, kim jesteś.
-Willow.
-Xavier.
Serce z każdą minutą biło mi coraz szybciej. Miałam dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Oczywiście wiedziałam, że to się nie skończy, po tym jak w końcu dołączę do Junony i Astarotha. Moje przeczucie dotyczyło jednak tego, co zdarzy się przed moim dotarciem do tamy.
-Dlaczego akurat tama-zapytał Xavier po dłuższej chwili milczenia.-Co tam na ciebie czeka?
Nie miałam ochoty mu odpowiadać, bo im więcej informacji on posiadał, w tym większym niebezpieczeństwie był.
-Nie powinieneś tego wiedzieć.
-Słuchaj, nie chcę, żeby się okazało, że wiozę tam cię tylko po to, że coś ci się wydaje. Nie będę ryzykował życia dla jakieś babki.
-Nic mnie nie interesuje, co sobie myślisz. Jeśli nie będę przy tamie za dwa dni, to Umbry będą twoim najmniejszym problemem!-Myśl o tym, co Junona mogłaby zrobić w razie mojej śmierci na prośbę swojego brata, przyprawiała mnie o dreszcze.
-Kto tam będzie?
-Astaroth i Junona.
-Nie zmyślaj, co? Którzy rodzice nazwaliby tak swoje dzieci?
W zasadzie to moi towarzysze mieli około trzech tysięcy lat i pochodzili z innego wymiaru.
-Oni nie są stąd.-Odparłam.
Chłopak spojrzał się na mnie.
-Skąd? Kosmici? UFO? Coś tego typu?
-Raczej… Nie mogę ci tego wytłumaczyć. Ja sama nie znam odpowiedzi. Proszę, po prostu jedź, dobrze?
-Jak sobie chcesz-mruknął i docisnął gaz do dechy.
Większość drogi po prostu nic się nie działo. Jechaliśmy pustą szosą i przez chwilę nawet wierzyłam, że może jednak wszystko pójdzie dobrze.
Ale na nadziejach się skończyło.
Była już noc, a Xavier wciąż jechał-nie mogliśmy sobie pozwolić nas postoje. Ja już odrobinę przysypiałam, więc nie zwracałam na nic uwagi. Był to idealny moment by zaatakować i żaden Umbr nie przegapiłby takiej okazji.
Myślami nawet przez moment nie opuściłam tamy Jeffersona. Nie mogłam się doczekać, jak zobaczę Junonę i Astarotha.
I wtedy uderzyliśmy o coś. Przez to, że nie zapięłam pasów uderzyłam głową o przednią szybę i po mojej skroni spłynęłam ciepła krew, zmniejszając moją i tak niewielką widoczność.
Odwróciłam twarz do Xaviera, ale on był nieprzytomny.
-Matko Boska-wyszeptałam, starając się przeciągnąć chłopaka na tylne siedzenia. Gdy mi się udało, sama zasiadłam za kółkiem. To co najpierw? Gaz i sprzęgło? A może sprzęgło i gaz? A co z biegami?
Okej, Willow uspokój się. Nie zapomnij o oddychaniu!
No dobra. Kluczyki? To teraz sprzęgło. Dobrze, spokojnie. Wrzuć bieg, a potem puść sprzęgło i wciśnij gaz.
Udało mi się. Byłam najgorszym kierowcą na świecie, ale mi się udało!
Pewnie gdyby nie lampy, nigdy nie zobaczyłabym, tego ile Umbr nas otacza. Całe setki i przybywało ich coraz więcej.
No to gaz do dechy. Jeśli się zabiję to przynajmniej nie zostanę jednym z nich.
-Chryste, jakim cudem inni potrafią prowadzić-mruknęłam, starając się zapanować nad kierownicą. Co jakiś czas zerkałam nerwowo w lusterko, patrząc jak wiele Cieni mnie goni. Było ich za wiele, byśmy mogli wygrać.
Na szczęście ja nie chciałam wygrać. Chciałam przeżyć.
Gdyby to było możliwe docisnęłabym gaz, bo te stwory były naprawdę cholernie szybkie. Jedyne na co jednak mogłam liczyć to wschód słońca. Z jakiegoś powodu się go bały, ale nigdy nie miałam śmiałości o wypytywanie więcej niż chcieli mi powiedzieć towarzysze.
Tak czy inaczej wschód był przychylny i blask słońca zagościł na niebie szybciej niż zwykle.
Koło południa Xavier się obudził.
-Jesteś okropnym kierowcą-stwierdził.
-To ty się rozbiłeś-odparłam ze spokojem.
-Gdzie jesteśmy?
-O ile się nie mylę to dwie godziny drogi od tamy Jeffersona, ale nigdy nie byłam perłą z geografii.
-Jasne. Mogę poprowadzić? Jeszcze znów się rozbijemy.-Czyżbym słyszała w jego głosie panikę?
-Oczywiście.-Naturalnie zbyt gwałtownie wcisnęłam hamulec i znów uderzyłam czołem o szybę, co jedynie poszerzyło poprzednią ranę. Adrenalina jednak wciąż robiła swoje i nie czułam bólu.
-Masz w ogóle prawo jazdy?
-Nie. Astaroth dał mi lekcję.
-Jedną?

-Tak.-Przesiadłam się na miejsce pasażera i tym razem zapięłam pas. Ciekawa byłam, co teraz się działo z Junoną i Astarothem. Czy nic im nie było? Czy ich też zaatakowano, dlatego nie mogli mi pomóc? Dlaczego nie zobaczyli, że mam kłopoty, choć Astaroth przyrzekł mnie obserwować i dopilnować, żebym żywa dotarła pod tamę?